Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

izby. Tu w papier uwinięte były obrączki ślubne, dukat z Matką Boską, różaniec nieboszczki matki, kilka jej listów, laku kawałek, sprężyna od zegarka, guzików kilka pozłocistych, flaszeczka z wyschłym olejkiem różanym i parę modlitewek skutecznych, przepisanych na różnych papierkach.
Pieniędzy, po pogrzebie i jałmużnach, nad talar i kilka groszy nie było.
— Z czemżeś ty mnie, panie Adamie, w świat chciał wyprawić? — spytał Feliś.
Stary po głowie się potarł.
— W stodole nie ma nic, chyba co na nasienie, i przeżycie na przednówku, a Bóg raczy wiedzieć, czy tego roku urodzi?
— A czemu urodzić nie ma? — odparł Grzymała. Żyto posiane na najlepszym kawałku, na Wieruchowszczyźnie, da Bóg proso i len sypniem na łęgu, a że woda nam już trzy z rzędu, to świętojanka, to jakóbówka szkodę robiła i zabierała posiewy, chyba Bóg nie łaskaw, w tym roku się ostoim... I w stodole też... począł Grzymała z namysłem, ale się wstrzymał...
No... na stodołę, prawda, nie ma co rachować. Omłotu żytniego jest kupa, ale z tego pociechy nie będzie; nieomłóconego kilka kop, owies, tyle co na nasienie i dla szkap z sieczką... Jęczmienia drugi rok nie mamy...
Zadumał się Grzymała.
— Czyśmy komu co winni jeszcze? spytał cześnikowicz.
Tak zagadnięty pan Adam, pasa na sobie pociągnął, i rzekł: