mianej, z wąsem spuścistym, oczu niebieskich mocno wypukłych, równie szparkiego temperamentu, bo już chciał, uprzedzając pana, z landary wyskoczyć, gdy z niemiecka ubrany, ręką go nazad w powóz popchnął i sam się wychylił. Oczy wraził zuchwale w pana Felicjana, obejrzał się na dwór i dziedzińczyk, i bez żadnej ceremonii począł akcentem cudzoziemskim:
— Jak się nazywa?
Stosowało się to do Felicyana, który w tej formie interpellacyi do siebie wystosowanej nigdy nie słyszał jeszcze, i skrzywiwszy się nieco, obejrzał po za siebie, jakby szukał tego, o którego pytano.
— Kto? — zapytał.
Podniesionym głosem i z wielką niecierpliwością już nie zagadał, ale zakrzyczał siedzący w powozie:
— Jak się jegomość nazywa?
— Ja?? Felicjan Brochwicz Sobek, do usług pańskich — odparł chłodno dosyć młodzieniec.
— A miejsce? wieś? hę? — wołał przybyły.
— Trzcieniec Wielki — rzekł śmiejąc się gospodarz, — choć w istocie on już dziś się stał bardzo maleńkim.
— Jest gdzie popaść? rzucając się ciągle, mówił siedzący w powozie.
— Czem chata bogata, tem służę, — odezwał się śmiało Felicjan. Uprzedzić tylko muszę pana, że chudym pachołkiem jestem i wygody u mnie nie znajdzie. Co jest tem służę!
Przybyły już więcej nie pytając, z pośpiechem wielkim począł się dobywać z powozu, co mu nie łatwo przyszło, bo się do tego brał zbyt żywo. Zbliżył się Felicjan, Grzymała i własna służba pańska, po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.