duże i łatwo było zgadnąć, że sam na sam takby zawadyacko dokazywał, iżby go uchodzić nie było łatwo. Gospodarowali już w izbie, jakby ona do nich należała. Prychnął otyły jegomość, że krzesła nie było, i na stołku podłożył chustkę, którą zdjął prędko z siebie; obejrzeli się po ubogiem mieszkaniu, okazując pewne nieukontentowanie, że tak źle trafili.
Gospodarz stał z boku, mając za sobą w odwodzie Grzymałę, tulącego się do kąta, i czekał co dalej Bóg da, zachowując zimną krew i wcale pokornej nie przybierając miny.
Z niemiecka ubrany pan począł mu się naprzód przypatrywać, i pomyślawszy nieco, odezwał się głosem dziwnym, prędko i nakazująco a gorączkowo:
— Dziedzic wioski? hę?
— Tak jest. — odparł Felicyan, — i chciałbym mieć to szczęście wiedzieć, kogo u siebie przyjmuję?
Zdziwił się trochę i skrzywił gość usłyszawszy to pytanie, jakby mu się zdawało, iż go przecie cały świat znać musi, a jakby zagadnienie to wprost ad personam uczynione, uwłaczającem dla siebie znajdował.
Prychnął tylko, a towarzysz pański postąpiwszy krok, rzekł z cicha:
— Jaśnie wielmożny graf Fleming, podskarbi z Terespola.
Skłonił się z lekka młodzieniec, lecz spodziewanego może wrażenia to na nim nie uczyniło, pomimo że pan generał artylleryi koronnej, podskarbi litewski, starosta szereszewski i brzeski, świeżo od Pocieja strażnika litewskiego nabywca dóbr Włodawy, Rożanki, Rzeczycy i Zdzitowiec, był dzięki własnemu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.