Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

Antoniewicz do gospodarza, i utraktowano Grzymałę, który sobie nie przypominał, kiedy pił coś tak przedziwnego.
— Prawdziwa ambrozja, nektar — szepnął gładząc się po piersi.
W milczeniu, z rezygnacją, wziął się do otłukiwania jaj Fleming, z których same żółtka wybierał; powąchał parę razy chleba, spróbował go ukąsić i wyplunął. Popatrzał krzywo na ogórki, kiełbasy ukroił, wyegzaminował ją i odważył się zjeść kawałeczek.
Około powozu tymczasem, z którego puzderko wydobyto, dwór pana podskarbiego z panem Grzymałą rozprawiał o dalszej drodze do Kaplonosów. A że panu Adamowi pilno było zbyć się co rychlej nieproszonych gości, których koniom na podróżnych żłobkach owsa na nasienie przeznaczonego, z bólem serca zasypać musiał, zaraz się tem zajął, ażeby parobczak od Borzobohatego na konia siadł i powóz do traktu prowadził. Posłano Pryskę pędem na wieś i nakazano Antkowi w mig z koniem się stawić.
Fleming zjadłszy jaj dosyć, a napsuwszy ich dużo, raz się jeszcze napił, i zobaczywszy stojącego Felicjana, kiwnął nań, aby ku niemu przystąpił. Uczynił to chłopak ani zbytniej pokory, ni dumy nie okazując niepotrzebnej.
— Po łacinie? — począł pytać.
— A czegożbym się w szkołach uczył? — rzekł Sobek, — po polsku u nas nie uczą, bo to każdy z domu przynosi. Gradus ad Parnassum skończyłem.
— Po co Parnassu! — ruszając ramionami wtrącił podskarbi, i ręką po stole ruszając, mówił dalej: