Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kalligrafia?
— Niczego — uśmiechając się odezwał egzaminowany.
— Do kancellaryi ochota?
Potrząsnął głową Sobek.
— Niewielka!
— A do czegoż wielka? — spytał Fleming.
— Największa byłaby do roli, gdyby i na czem i z czem gospodarować było — mówił Felicjan.
— I! wasze gospodarstwo — rozśmiał się podskarbi, — polnische Wirthschaft! Wy nie umiecie gospodarować.
— Bośmy się nie mieli czasu nauczyć — odparł śmiało Sobek, — siedzieliśmy przez dwieście lat na koniu, z szablą, na kresach, przeciw dziczy pogańskiej, a baby u nas z włodarzami gospodarowały.
— No, to teraz czas — odrzekł podskarbi, — z kredką, z główką, pięknie! Ja wziąłem po Pocieju Włodawę i Rożankę i te nieszczęśliwe Kaplonosy, pięknie! Zobaczycie, co ja z nich zrobię. Z Błotkowa zrobiłem Terespol; byłeś w Terespolu? — spytał.
— Nie, dotąd nigdzie nie bywałem — rzekł Sobek, nie było czasu, teraz znowu trzeba swojego zagona pilnować.
Podskarbi ręce podniósł.
— Cztery chłopy! — rzekł śmiejąc się, — cztery chłopy!
— Co robić, kiedy pan Bóg nie dał więcej? — szepnął Felicjan.
— Pan Bóg się do was i do waszych chłopów nie miesza — począł żywo podskarbi. A na co ci dał rozum??