Sobek nic nie odpowiadał; ten dalej mówił zacinając z niemiecka:
— Waćpan jesteś młody, silny, nie głupi.
Sobek się skłonił, choć komplement nie był nazbyt gładki.
— Na cztery chłopy nie ma co robić! Trzeba iść szukać służby i grosza się dorabiać. Jak za młodu będzie cztery chłopy, na starość nie zostanie i jednego, hę??
Spojrzał na Antoniewicza, który święcie głową słowa pańskie potwierdzał. Tymczasem Sobkowi się wyrwało:
— Ale ja na moim zagonie panem jestem, na cudzym byłbym sługą.
Usłyszawszy to podskarbi, zarumienił się.
— Szlachcic polski! — zamruczał, — sługą! sługą! A któż nie służy? Ja jestem sługą Króla Jegomości, Król Jegomość podlega Cesarzowi i Imperyi, Cesarz Panu Bogu, a acan chcesz panem być — na cztery chłopy!!
Śmiał się mocno, Antoniewicz mu pomagał. Pan Felicjan milczący stał i słuchał.
— Acan mnie nakarmił, ja dam za jaja dobrą radę. Przyjedź waść do mnie do Terespola, zgłoś się do Morochowskiego, niech on mnie powie — jak? Sobek?
— Sobek — jaśnie wielmożny panie.
— Ja cię będę promować!
Skłonił się pan Felicjan, choć może nie tak nizko do kolan pańskich, jakby pan Antoniewicz życzył, bo się skrzywił.
— Pamiętajże! przybywaj, póki ja o waszeci i o po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.