Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

szków i żartownisiów, co radzi ze wszystkiego szydzą, nie było trudno.
— Zechcą się ze mnie śmiać — odparł cześnikowicz, — no, to co? Jeżeli z dobrego serca się pośmieją, sam im pomogę; jezeli ze złej woli, to się wyrąbiemy, a jak ich pokiereszuję, dadzą pokój.
Grzymale podróż ta spać nie dawała: zagadywał o nią rano, mówił przy obiedzie, rozprawiał wieczorem, myślał w nocy, bo na niej budował wiele.
Potajemnie tedy, pod pozorem interesu do szewca, wybrał się do Kodnia dla dostania języka o podskarbim, i powrócił trochę markotny z wielkim zasobem powieści, które na dworze sapieżyńskim uzbierał.
Wydał się z tem, że Felisia pan Fleming sam do Terespola zaprosił, czemu mu winszowano, bo w Brzeskiem województwie, a i dalej, pan podskarbi trząsł, jako chciał, ludźmi i co chciał dokazywał. Możnym i rozumnym go głosili wszyscy, chociaż niepomiernie gorącym, impetycznym, do cholery skłonnym i samowolnym. Lecz że dobra miał rozległe, gospodarstwa liczne, stosunki wielkie, ludzie się przy nim żywili dobrze, i plenipotenci, dworcy, mecenasi, pomocnicy, słudzy, wszyscy przy nim grosza się dorabiali.
— Takie szczęście odepchnąć, gdy się samo stręczy — mówił stary, — szalonym trzeba być.
Sobek na to mało odpowiadał, a jednego wieczoru rzekł:
— Co dla jednego szczęściem, dla drugiego biedą być może. Ja się płaszczyć i pochlebiać nie umiem,