Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

dwór straszniejszą jeszcze pustką się wydawał. Grzymała poszedł po izbach wzdychając, i wszystkie na klucz pozamykał, — nie były mu potrzebne.






Sobek postanowił jechać z wolna i konia nie zrywać, nie śpieszno mu było; tego więc dnia nad wieczór do Kodnia przyjechawszy, nocować tu w karczmie naprzeciw kościoła zabierał się, i już miał sobie miejsca szukać u żłobu, gdy z bramy postrzegł, że ścisk był wielki, ludzi mnóstwo, w izbach jedna wrzawa, w szopie druga, bo się tam o każdą piędź kłócono, i konia nie było gdzie postawić. Szlachty kilku stało we wrotach, rozprawiając żywo, a zobaczywszy pana Felicjana, który zsiadł z konia i z nim się zbliżał, krzyczeć nań poczęli zawczasu:
— Darmo się i nie kuście! nie ma gdzie!
Byłby więc zawrócił pewnie, gdyby w oknie nie ukazała się mu znajoma twarz patrona Antoniewicza.
Ten mu się przypatrywał bacznie. Poznali się, i Feliś pokłon mu oddał.
Antoniewicz ten, który w Trzcieńcu był z podskarbim, a ów co przez okno wyglądał, choć niby jednym i tym samym zdawali się Antoniewiczem, jak niebo od ziemi się różnili. Przy Flemingu pokorny i milczący, tu patron huczał i rej wodził, szlachta mu