Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

u okna siedział, do koła otoczony siedzącymi jak on i stojącymi ichmość obywatelami po większej części województwa Brzeskiego.
Buchowieccy, Suzinowie, Wereszczakowie, Dąbrowscy, Paszkowscy, nie licząc innych, właśnie o następnym Sejmiku rozprawiali. A jak to zwykle bywa przed sejmikiem, partja Fleminga i Czartoryskich już się tu sposobiła do występu przeciw hetmańskiej i chorążego Radziwiłła. Sprawom tym zupełnie obcy pan Felicjan, ani mógł zrozumieć, w jaki tu wpadł wrzątek i gmatwaninę.
Przybycie jego, że mało komu z imienia nawet był znanym, usta krzyczącym zamknęło, i zaczęto nań spoglądać
— Pan Sobek ze Trzcieńca! odezwał się, przedstawiając go innym, mecenas. — I wraz do szklanki wina nalawszy, podał mu ją.
— Przyjmowałeś nas z podskarbim u siebie z niemałem utrapieniem, pozwólże się tu inwitować. Ja jutro też do dnia do Terespola zmierzam, ruszymy razem, a że z Morochowskim widzieć się muszę, to go mu zaprezentuję.
Dosyć to było na rękę Felicjanowi, skłonił się więc dziękując, a że mu na sercu raźniej być poczęło, odezwał się:
— Za zdrowie pana mecenasa! — Jakoż w porę wniósł, bo za nim drudzy huknęli różnemi głosy:
— Mecenasa dobrodzieja — zdrowie! Vivat! Niech żyje!
Aż się karczma zatrzęsła, tak szlachta głosy podniosła, i pan Felicjan od razu jakby prawo oby-