Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

atoli nie życzę zbytnio ufać, by się nie zawieść. Ma graf przyjaznych i wiernych sobie, lecz ma i pokątnych wrogów, co tylko czyhają na to, ażeby mu w oczy bryzgnąć.
— Nikt nie będzie śmiał! nikt! — przerwał sędzia grodzki Kropiński, człek pewny siebie i zarozumiały, jak to z twarzy widać było. Byle podskarbi nie obraził butą i cokolwiek się chciał akkomodować, pójdzie wszystko jak po maśle.
— Jesteśmy tu wszyscy, mogę rzec, jakby w familijnem gronie — wtrącił Antoniewicz, — bośmy przyjaciołmi podskarbiego, godzi się więc prawdę powiedzieć, że od niego wymagać, aby naturę gorącą zmienił — trudno. Nasza rzecz, gdzie będzie potrzeba zatrzeć, gdzie indziej podnieść, wytłómaczyć, załagodzić, — bo żeby miał podskarbi dla szlachty naturę zmienić, darmo i myśleć o tem!
— A no! to krótko powiem — wtrącił Buchowiecki stary, — może być źle. Za nic nie ręczę. My swoich znamy. Trudno grafowi odmienić humor, a szlachta, gdy się do kupy zbierze, też do applauzu nie tyle skłonna, co do szabli i kłótni.
Poczęto się sprzeczać, za i przeciw utrzymując, a Antoniewicz mitygował tem, że próżnego strachu zawczasu siać się nie godzi.
Trwały te dysputy sejmikowe do późna. Sobek parę razy do konia swojego zajrzawszy, zaproszony przez mecenasa na przekąskę, dotrwał tu, przysłuchując się do nocy, poczem na wyżki w siano z innymi poszedł spocząć, bo w izbie pełno było i nad miarę gorąco.
Z rana szlachty dużo poczęło się rozjeżdżać, lecz