Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

lękają się przybysza do jednej misy, trwożą się, aby ich nie odjadł z łaski starszyzny, a że nowe sitko często na kołku bywa, stareby go chętnie na ziemię ściągnęły.
Pan Felicjan, który nowicjat szkolny przebywał, znał się już na tem. Pierwszego dnia nikt do niego nie gadał, drugiego szukano już przyczepki, potem Wyrzykowski spróbował go w oczach naczelnika podać w posądzenie. Morochowski był człek bystry i umiał się obchodzić z młodzieżą; na pierwsze słowo Wyrzykowskiego zamknął mu usta.
— Daj pokój, panie Ksawery — ja znam Sobka i wiem, co może. Życzę z nim być dobrze. Miejsca ci nie zabierze, bo pewnie tu długo nie posiedzi. Uczciwy chłopak i zdolny...
Przez cały dzień potem namyślał się i gryzł pióro Wyrzykowski, a pod wieczór mimo wstrętu zdecydował się, gdy wychodzili z kancellarji, zaczepić Sobka.
— A pan dokąd pójdzie teraz?
— Wrócę do dworku — rzekł Felicjan.
— To możebyśmy się przeszli po tej sedenterji?
Zdziwiony nieco propozycją, nie odrzucił jej cześnikowicz.
— Czemuż nie? rzekł, — chodźmy się przejść. Dokąd?
Wysoki blondyn piegowaty, który „teksty światowe“ dla panien z fraucymeru przepisywał, i jak niepozorny był, tak strasznie kochliwy, — rozśmiał się i jedno oko przymrużył. Zdawało mu się, że pozyskać serce nowego towarzysza, z którym mu dobrze być ka-