Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyrzykowskiemu to nie w smak było, a Sobek nie słyszał, ale patrzał ciekawie.
— Dawajże pan prędko tekst, coś obiecał, bo jeszcze jejmość starsza zobaczy! a żywo!
Pan Ksawery papier, złożony w kształt serca, dobył z za kontusika, i przez płot go do białych rączek przecisnął. Swawolne dziewczę wnet za gorsik wsunęło, i śmiejąc się pierzchło od nich.
— Pan masz tu już widzę blizkie znajomości? — odezwał się Sobek.
— A cóż! Ta starościanka Tymanówna, jak Boga kocham! — odezwał się Wyrzykowski. Jak laleczka, śliczności!
Właśnie gdy to mówił, zdala się ukazała podskarbianka z ochmistrzyniami dwiema, które jej assystowały, otaczając najtroskliwszą opieką. Tuż za nią postępowała, patrząc w ziemię zadumana, w ustach gryząc kwiatek, ta, którą Sobek, gdy je po raz pierwszy spotkał, wybrał był z pomiędzy wszystkich.
Patrzali skrywszy się za płotem.
— Waćpan je znasz? — zapytał Sobek, — wszystkie?
— Co do jednej! — dumnie odparł Wyrzykowski.
— Ta co idzie za podskarbianką? — odezwał się Sobek.
— Blondynka! o! to podstolanka Sieniawska; a za nią zaraz córka pana Morochowskiego, śliczna, maleńka, z wesołą twarzyczką panna Konstancja.
Liczył dalej, a Sobek nie słuchał, bo mu o jedną tylko szło, a tej nazwisko już wiedział.
Panna Tymanówna, która nie sama jedna wiedziała, co się za płotem działo, że na nie ztamtąd pa-