Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

zania z nią znajomości i służenia jej tekstami doszedł.
— Takiej drugiej jak panna Tymanówna na świecie nie ma! — dokończył. Pan się jej przypatrzył?
— Nie bardzo — rzekł Sobek, — tylkom wesoły głosik jej słyszał.
— Ona choć nie najstarsza — dodał Wyrzykowski, — jednak z nich wszystkich najbystrzejsza, a tak się umie ułożyć, że jeśli kogo, to jej ochmistrzyni nigdy nie złapie!
Sobek myślał, nie bardzo słuchając, więcej o pannie Sieniawskiej, bo ta mu się nierównie i piękniejszą wydawała i ponętniejszą — lecz, po co było daremnie głowę sobie zaprzątać? Szlachcic o czterech chłopach nie mógł nawet pomyśleć choćby o ubogiej Sieniawskiej, wychowance Czartoryskich... Dosyć było tego, żeby o książęcy ich dom się otarła, aby dla niego niedostępną się stała.
Przeszedłszy się po miasteczku, którego wszystkich mieszkańców i mieszkanki, właścicieli dworków, oficjalistów znał doskonale Wyrzykowski i o nich informował towarzysza, — gdy do domu Morochowskiego się zbliżyli, Sobek pożegnał go.
Wieczór ten, rozmowa, spoufaliła ich, Wyrzykowski odszedł pewien, że sobie pozyskał przybysza. Sobek w istocie rad był z nim na stopie przyjacielskiej żyć, lecz szczególnej dla niego sympatji nie miał. Poczciwy Wyrzykowski był, przy odrobinie chytrości, chłopak wielce ograniczony, a tyleż zarozumiały. Kumać się z nim bardzo Sobkowi było trudno, a waśnić się też nie widział przyczyny ani potrzeby.
Naostatek, pomimo że został z namowy Moro-