chowskiego u dworu, p. Felicjan ani tu sobie obiecywał wiele, ni na tem budował. W duchu zamierzał pozostać czas jakiś, a potem do Trzcieńca powrócić.
Pomiędzy innnemi i koń go pożyczany inkommodował. Nie kosztowało jego utrzymanie, bo stał na pańskim obroku, wszelako kupować go nie było warto, a za najem płacić też się na nic zdało. Przemyślał nad tem, jakby go odesłać, choćby tu przyszło pieszym zostać, gdy się tak trafiło, iż jednego dnia Fleming do Różanki potrzebował wyprawić zaufanego kogoś dla sprawdzenia rachunków, o których doniesiono, iż w nich nadużycia były.
Morochowski nastręczył Sobka, który miejscowe stosunki znał dobrze. Fleming do siebie go powołał, niecierpliwy był jak zawsze, i chciał natychmiast officjalistę wypędzić, precz wyrzucić na gościniec, sekwestrować co miał.
Sobek go z gniewu bełkoczącego na wpół po niemiecku, (bo gdy się zapalił, zaraz po swojemu zarywał), ledwie mógł zrozumieć; to tylko wiedział, że trzeba było wpaść insperate, zrewidować śpichrze i rachunki, i jak najsurowiej postąpić.
Dodano mu ze stajni dworskiej masztalerza do posługi, siadł na gniadego i ruszył.
O wstępowaniu do Trzcieńca, choć ten mało co był z drogi, mowy nawet być nie mogło, bo szalenie i tam i nazad śpieszyć się musiał.
Było też o czem myśleć, jak się do tej sprawy wziąć, aby się sprawiedliwości uczyniło zadosyć...
Nie spodziewano się w Różance gościa tego, a gdy przed ekonomią stanął Sobek i wszedł natychmiast do izby, ukazując dyspozycję, jaką z sobą przy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.