Wieczorem dostał Sobek assygnację do kassy na dwieście złotych gratyfikacji i konia pod wierzch ze stajni dworskiej.
Pobiegł dziękować podskarbiemu, ale ten go zburczał, i nabełkotawszy niezrozumiale, poszedł.
— Pan cztery chłopy, koń pożyczany! Crepirt! aha! Oto tobie pożyczać...
Ponieważ sprawę gniadego należało uregulować i Grzymałę od ucisku żydowskiego uwolnić, musiał się Sobek wyprosić do Trzcieńca choć na parę dni. Dano mu urlop, nie bez wiadomości podskarbiego, gdyż ten o wszystkiem wiedzieć musiał; zapowiedział Fleming, aby pan na czterech chłopach pod najsroższą odpowiedzialnością na termin z powrotem się stawił.
Nowy wierzchowiec, którego za pośrednictwem Morochowskiego dano wybrać z kilkunastu, był maści niepewnej, ni siwy, ni dereszowaty, z pręgą czarną przez grzbiet, duży, gruby, z nogami doskonałemi, w średnich już leciech, objeżdżony, troszkę w pysku twardy, lecz wszyscy się na to godzili — żelazny. O tego się nie było co obawiać, byle go poić często, gotów był bez obroku sześć mil kłusować. Kłusa miał ogromnego, a trząsł tak, że go ludzie przeklinali.
Gdy go sobie wybrał, popróbowawszy Sobek, stajenni śmieli się z niego, — on przecię mu był rad. Utrząśnięcia się nie lękał, a koń zresztą był, że mu równego poszukać. Nie opatrzył się Sobek, gdy go ów „Myszką“ przezwany wierzchowiec do Trzcieńca dostawił.
Grzymała — było to około południa — siedział na przyźbie, między kolanami garnek trzymając, z którego kaszę wyjadał, zobaczywszy jeźdźca, ani się domy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.