Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

i ubogo się przy nim wydawał Sobek, lecz się tego nie wstydził. Poszli razem do pałacu, gdzie w wielkiej białej sali, pod nadzorem dwóch ochmistrzyń, bony i guwernantki, już panny się znajdowały, Francuz nauczyciel tańca, figurka jak z parawana, i kilku muzykusów.
Miały być gry towarzyskie i trochę tańca, którego figury kawalerom na prędce Francuz Bichon pokazał.
Sobek niewtajemniczony został z boku. Że nieznajomym tu był, oczy dziewcząt zwróciły się nań natrętnie, a że przystojny, zatrzymały się chętnie na nim.
Wyrzykowski napróżno się naprzód wysuwał. Parę razy swawolna Tymanówna przeszła mu pod nosem nucąc, udając, że go nie zna, z instynktem prawdziwie niewieścim nadstręczając się jego admiracji...
Zdala panna Sieniawska też nie patrząc, przyglądała się owemu kawalerowi, którego jej nastręczano. Poczęły się gry zwykłe, biegany, cenzurowany, pierścionek.
Sobek nie należał do nich z początku, ale jedna z młodszych dziewczątek pochwyciła go z kąta i wyciągnęła, czy także instynktem, czy namówiona przez którąś starszą — zgadnąć było trudno. Stało się jakoś, że zmuszony kręcić się i miejsce zmieniać, na chwilkę znalazł się przy Anusi, która się uśmiechnęła i śliczne mu pokazała ząbki. Lecz uśmiech ten na jej poważnej twarzyczce był czemś takiem niezwyczajnem, gościem tak niespodzianym, że natychmiast z niej zniknął. Wielkiemi tylko niebieskiemi oczyma śmiało w oczy