kać, i o straż dla niej prosić, i z kramów się okupować, bo je nieraz splondrowano.
I ta noc się dosyć jakoś burzliwie zapowiadała tak, że Sobek, który z chłopakiem jednym stajennym się puścił, na moście brzeskim najprzód pochwycony przez Matusewiczowskich przyjaciół, pić z nimi musiał i drwin słuchać, a naigrawania się z Sasa; potem w miasteczku, konia nie mając gdzie postawić, chłopcu go dał do przeprowadzenia przed Augustjanami, dokąd zamierzał się wcisnąć, bo tam było największe szlachty conventiculum.
W refektarzu u kks. Augustyanów zastał pełno szlachty, a im większy był tłum, tem łatwiej się tam było wcisnąć niepostrzeżonemu. Hałaśliwie tu rozprawiano; a najgłośniej rej wodził pisarzewicz grodzki, Franciszek Kościuszko, ostry człek, znany z tego, że przed nikim nie ustępował.
Kilku Paszkowskich, Piotra Tołoczkę i innych, co w Terespolu nie bywali, i z Wołczynem nie trzymali, najrzał Sobek w wesołej gromadce. Wpadł tam właśnie, gdy pisarzewicz śmiejąc się, wołał:
— Sapieżyńskie czasy minęły, a Flemingowskie nie przyszły pono jeszcze. My tu na swym zagonie, ojczycowie starzy, żebyśmy sobie z pozwoleniem pod nos smrodzić Niemcowi dawali, cobyśmy byli warci?
— Nigdy w świecie! — krzyknął Tołoczko.
— Tandem, już dziś w Terespolu tak swojego pewni, jakby nas na świecie nie było, — ciągnął pisarzewicz. Pan wojewoda myśli, że Brześć to Kodeń lub Romanów, a pono się myli. Nie damy się szołdrze!
— Nie damy! — zawołano po całym refektarzu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.