warzyszył. Z rana się odziać trzeba jak od święta, i w pogotowiu być...
Nic dobrego na ten dzień jutrzejszy nie wróżąc, Sobek położył się przedrzemnąć, nagotowawszy na jutro wszystko do rannego wstania. Szarzało jeszcze, gdy Morochowski, który sypiał mało, już go obudził. Trzeba się było przygotować i do pałacu pośpieszać.
Tam też już ruch był wczesny, bo się dwór, kuchnie, służba i co było, gotowało do pochodu. Wozy niektóre już ruszały, inne zaprzęgano, zaszły potem wojewodzińskie konie, kareta podskarbiego, a za nią dworzanie konno w assystencji. Wprost wszystko do kościoła ks. Jezuitów dążyło, i tu stanęło, gdy właśnie na mszę ranną sygnowano.
Brześć, jakby całą noc nie spał, co po części prawdą było, ruszał się już i ludu pełen, ledwie się powozom dał przecisnąć. W kościele też jezuickim, mimo jego wielkości, miejsca próżnego już nie było, i wojewoda z podskarbim przez zakrystję weszli, zasiadając w stallach przed wielkim ołtarzem.
Ztąd na kościół spojrzawszy, jeno głowy wygolone i facjaty wąsate jedne przy drugich widać było, pełniusieńko aż po kruchtę. A choć przy nabożeństwie wszyscy się spokojnie znajdowali, z oczu czlachcie wrogo jakoś patrzało.
Po mszy świętej honoratiores, wojewoda, podskarbi, urzędnicy wojewódzcy, Buchowiecki, Kropiński, Bystry i innych wielu zeszli się w refektarzu...
Na twarzach nie było by najmniejszego zakłopotania i wątpliwości co do skutku.
Sapieha zagaił, iż do laski pana podskarbiego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.