Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

stanął Fleming, aby jak tylko się usunie, miejscem jego owładnął.
Wśród ogólnego milczenia wojewoda do laski wniósł podskarbiego, i jak to było umówionem, ruszył z krzesła, Fleming nie czekając przyzwolenia, natychmiast się wcisnął, i już się gotował dziękować.
Wtem z za stołu ogromny mężczyzna, Paszkowski, pułkownik przedniej straży, wąsa sobie pokręcając, w bok się wziąwszy, krzyknął na głos:
— Nie pozwalam!
Podskarbi czy nie słyszał, czy nie chciał tego przyjąć, czy nie zrozumiał, z wdzięcznym ukłonem odezwał się:
— Dziękuję pięknie! dziękuję!
Aż prysnęły śmiechy z tłumu. Paszkowski grzmiącym głosem odezwał się:
— Nie pozwalam na laskę pana Fleminga! nie pozwalam!
Jakby na dane hasło, z całego kościoła zahuczały głosy:
— Nie chcemy! nie pozwalamy!
Był to jakby piorun dla podskarbiego, który rzucił się gniewnie, szukając oczyma tych, co podtrzymywać mieli, uderzył oburącz o stół. Siadł na krzesło i plując a zżymając się, nie ustępował. A tu burza w kościele rosła, partyzanci podskarbiego, widząc ogromną większość przeciwko sobie, nie puszczali głosu...
Paszkowski, a za nim inni chórem, krzycząc, wyjąc, drwiąc, wołali:
— Nie chcemy! nie pozwalamy!...
— Niemcze, wynoś się, pókiś cały!