Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

nie miała tajemnic — a może nikt. Matka mniej niż wszyscy.
Za nic w świecie nie byłaby Berta okazała tego bólu i gniewu, jaki ją przejmował coraz bardziej, gdy się przekonywała, że na hr. Augusta wcale rachować nie mogła... Jej śliczna twarzyczka, gdy myślała przybierała wyraz tak straszny, iż ulęknąć się było można wejrzenia i zmarszczonych brwi. Zacinała usta, bladła.
Nie żeby się jej hr. August podobał tak bardzo. Znajdowała go dystyngowanym, ale zarazem sztywnym, zimnym, smutnym. Nie byłaby go kochała nigdy, choć poszłaby zań z ochotą — pomyśleć zaś, że śmiał i mógł nie oszaleć, nie zakochać się w niej, że wszelkie starania były stracone — napełniało ją zgrozą. Z każdym dniem rósł gniew ten tajemny...
Hrabia Wit chodził jak — człowiek skompromitowany, który się lęka, aby się jego niezręczność nie wydała, wyrzucając sobie, że tego głupiego Toniego do tajemnicy przypuścił.
Był teraz na jego łasce... Hrabina gryzła się nie mówiąc nic, ale była nadto pewną świetnego losu córki, ażeby chybione te starania miały ją zbytecznie obchodzić.
Nareszcie gdy kilka miesięcy upłynęło i karnawał w małej stolicy, zwykle dosyć szumno obchodzony, się zbliżył — a hr. August nie dał znaku życia — wszyscy musieli wyrzec się następstw, jakich po mazurach i polonezach się spodziewali.
Toni, dotknięty do żywego, zaczynał publicznie odzywać się lekceważąco, z przekąsem o hr. Auguście... Dwie córki dorosłe zmuszały go na bale do