Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co? — podchwycił pułkownik.
Nastąpiło milczenie; stary usiadł do groku, skosztował go i, podniósłszy głowę, zimno rzekł do stojącego przed nim Sławka:
— Chce ci się bić? hę? jeżeli się czujesz obrażonym! nie żenuj się, wyzywaj, służę.
Śmiał się. Hrabia Sławek żuł coś niewyrażonego w ustach, na ostatek pomiarkowawszy się, odszedł kilka kroków i usiadł na boku.
— Pułkownik bo jesteś pardon gorączka! — począł chłodniej Zenio.
— Znacie mnie! — w istocie gorączka jestem — rzekł Samulski — mówię, co myślę.
— To u nas wszystkich jest w temperamencie... mówił Zenio, unosząc się na kanapie.
I nagle przerwał, pociągnąwszy nosem:
— Hm! z czem ten grok? Cognac czy rum?
— Cognac i dobry! — mruknął, uśmiechając się pułkownik.
Prezydent zadzwonił i kazał sobie także przynieść grok podobny, zalecając, aby był słodki i gorący. Hrabia Sławek poruszony, zaczął się przechadzać po pokoju, nie mógł jeszcze przyjść do siebie... Toni, który pragnął się odegrać, mrugał na Bercika, ażeby się do stolika zbliżył... Zaczęto tasować karty.
Kilka frazesów obojętnych o przyszłych zabawach zatarły wrażenie poprzedzającej rozmowy i sporu. Sławek nawet był udobruchany. Otaczano stolik, przy którym się milcząca gra rozpoczynała.
Toni, któremu znowu nieszczęściło się, podraźniony gotów był się mścić na jakimkolwiekądź.