Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedzący obok pułkownik wprawiał go w niecierpliwość jakąś, bo zdawał się jego złej szansie przyklaskiwać.
— Cóż, słyszeliśmy, że hrabia August się żeni? — wtrącił nagle zwracając do wuja.
— Nie wiem, ale i toby być mogło — odparł szydersko stary — jest nie żonaty, ożenić się może, gdy zechce a to mu nie przyjdzie z trudnością wielką. O tem cię zapewnić mogę i uspokoić, że nie z hrabianką Bertą...
Toni aż się rzucił zarumieniony.
— Cóż to ma znaczyć? — spytał.
— Nic prócz tego, że chociaż się u was na polowaniu i tańcach kręcił koło niej, ale złapać się nie dał!
— Komu?
— Ślicznym oczom Złotowłosej — rzekł pułkownik.
Toni patrzył już w karty.
— Myśmy myśleli o innym maryażu — wybąknął.
— Naprzykład? — zapytał stary.
— Mówią o Szamotulskiej?
— Wdowie? — wtrącił żartobliwie pułkownik.
— Albo i córce — kończył Toni.
— Wiesz, że gdyby to w istocie zrobił — dodał stary — bardzobym mu powinszował. Na nieszczęście nie zanosi się na to...
Przerwała się znów rozmowa, bo Toni przegrywający ciągle, cały już był w kartach.
Przybycie Samulskiego podziałało na towarzystwo w sposób rozkładający. Nie byli już w tej gromadce poufałej, swojej — obcy żywioł czuć się dawał.