Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

biostwo Witowie zostali uprzedzeni, ale tu jakaś resztka nadziei zrodziła niepewność. Nie chciano okakać urazy, ani stanowczo zrywać, ani mostów palić.
Berta, która coś podsłuchała z rodzicielskich narad i szeptów, weszła do pokoju matki z minką nadzwyczaj poważną i rozumną.
— Proszę mamy — odezwała się głosem, który wyrażał mocne postanowienie — niech papa i mama nie mięszają się do niczego i pozostaną jak byli. Ja sobie z nim dam radę!
— Z kim? — zapytała hrabina.
— Mama wie! — odpowiedziało dziewczę, trochę się rumieniąc. — Proszę spuścić się na mnie, bo mi mama popsuć może — bardzo proszę.
I wyszła. Dla matki było to rozkazem, wierzyła w swe dziecię i jej rozum więcej niż we własny, nie mówiąc już o mężowskim.
Na karnawał ten wybrała się także z córką pani Szamotulska.
Z ciężkiem westchnieniem oznajmiła o tem przyjaciółce swej hrabinie.
— Zazdroszczę wam — rzekła — że możecie zostać w domu! Znam nadto te zabawy nasze, aby się po nich czego innego spodziewać nad żywioł nowy do plotek i komerażów... Ale mam córkę, której tak wiecznie w domu zamurowanej trzymać nie mogę. Ludzie i tak dziwne rzeczy prawią o naszym sposobie życia. Musimy się tam pokazać i nie zrywać z towarzystwem. Zresztą może Ninka się ożywi, jest dosyć smutna i nadto mało widuje ludzi. Trzeba myśleć o przyszłości.