Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak tylko hrabia August powrócił, zaczęto nakrywać — szybko odezwała się Bogucka.
Gdy to mówiła, lica jej się rozjaśniły, na drożynie od wioski ukazała się ciemna postać człowieka, przybliżającego się ku dworowi.
Na tle jaśniejszego nieba rysowała się sylwetka, dająca rozpoznać nieco pochylonego mężczyznę w kapeluszu z szerokiemi skrzydłami i laską w ręku.
— Zdaje mi się, że ksiądz proboszcz idzie! — odezwała się Bogucka.
Pan August spojrzał.
— Ale cóż poczciwego naszego kanonika mogło o tej porze sprowadzić? — zapytała pani. — To nie jego godzina. Zwykle przychodzi wcześniej, a to właśnie pora jego pacierzy.
— Wieczór tak piękny! — odezwała się Bogucka.
Kanonik zbliżał się, widać go już było, gdy z po za drzew ocieniających go wystąpił, — był to staruszek żwawy, przygarbiony nieco, twarzy rumianej, z włosami siwemi...
Zdala zdjąwszy kapelusz, witał nim i rękami kolatorów.
August wyszedł naprzeciw niego.
— Księdza kanonika dobrodzieja — zawołał — czekamy z herbatą!
— Ja już po wieczerzy! ze staroświecka mój krupniczek zjadłem o zachodzie słońca — odezwał się miłym głosem kanonik.
Tem bardziej zagadkowemi stały się te odwiedziny dla hrabinej matki, która wstała też, podchodząc do wschodów, na które staruszek wstępował... Był poruszony, może nieco szybkim chodem zmęczo-