Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Muzyka grać zaczynała, pary się ustawiały, hrabia August Ninę prowadził zarumienioną, ale nie okazującą tej dumy po sobie, jaką w niej dojrzeć się spodziewano.
Toni, patrzący z boku, zamruczał:
— Szamotulskiego już mają! Ja to od razu przeczułem!
Złotowłosa zmusiła drewnianego księcia, który tańcował jak poliszynel, żeby jej, służył do mazura. Niezmiernie o małżonka zazdrosna żona bladła i prowadziła tak żywą rozmowę, aby nie dać poznać gniewu, iż sąsiedzi go musieli się domyśleć.
W mazurze piękniejszej pary nie było nad hr. Augusta i Ninę...
Berta mogła być zachwycającą, ale książę wlókł się za nią z niezgrabnością tak śmieszno, iż jej ochotę odbierał i gniew wzmagał. W myśli też miała zupełnie co innego — zemstę.
Zemsta! Jakaż być mogła zemsta kobiety? Rozkochać tego buntownika, przywieść go pod stopy swoje, a potem — któż wie? odepchnąć może ze śmiechem.
Ale rozkochać ten głaz, który już może w sercu miał miłość inną, i każda inna zwątpiłaby może — nie Berta. Czuła się wszechmocną, byle jej nie przeszkadzano.
W mazurze figura zbliżyła ją do hr. Augusta. Chociaż wejrzenia jej unikał, manewrowała tak sztucznie, iż je w nim utopiła. Nie był to już wzrok dawny, ostry, groźny, przejmujący — ale smutny, błagalny, łzawy...