Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

— W sprawie publicznej takiej doniosłości — mówił hrabia August — lekkomyślnie postąpić się nie godzi. Nie mogę uczynić ofiary nie uczuwszy silne pobudki do złożenia jej.
Zenio, któremu zdawało się, że hrabia może mieć ochotę do stawania na czele i kierowania instytucyą, — a był przekonany, iż tam większość głosów będzie miał przeciw siebie jako hamulec — odważył się półgłosem wnieść — iż Augustowi ofiarowanoby prezydencyą przez samą wdzięczność za tak znaczną pomoc... jakiej żądano od niego.
Cofnął się aż gospodarz, usłyszawszy to, nagle ostygły i prawie urażony:
— Szanowny hrabio — zawołał — w żadnym razie nie przyjąłbym ciężaru nad siły moje...
Wyraz z jakim to wyrzekł — dawał się domyślać, iż był dotknięty.
W bardzo pochlebnych słowach Zenio starał się usprawiedliwić... ale wszystko, co mówił, nie trafiało do przekonania zimnego Augusta, który pochlebnych wspomnień o zasługach swej rodziny itp. słuchał nader obojętnie.
Ostatecznie wszystko się rozbiło o niewzruszone zasady, które hrabia gospodarz raz jeszcze powtórzył.
— Im bardziej się pozornie w interesie bytu naszego jako szlachta odosobniamy, tem mocniej dowodzimy, żeśmy w upadku i że posłannictwa naszego nie rozumiemy. Byliśmy główną częścią składową społeczeństwa, w żywym z nią stosunku — narzędziem organizmu — i tem pozostać musimy, albo jako jakiś odcięty preparat w słoju anatomicznym przechować się