Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

Chce właśnie tego, przeciwko czemu my walczymy! Nie dosyć, że z nami iść odmawia — nie dosyć — gotów jest rękę podać tym, co chorągiew podnoszą przeciw naszej. Pan z panów... Woli być trybunem między tłumem niż jednym z wodzów między nami!!
Wszyscy słuchali w milczeniu głuchem — smutnem, prawie nie wierząc uszom...
— Nie wierzycie! — dodał Zenio — daję słowo, że tak jest! Łudzić się nie możemy, nie powinniśmy... Wrogiem jest.
— Anathema! — krzyknął Toni podnosząc rękę — mam tego za cztery litery, kto mu dłoń poda. Panowie! siadajmy do wista, szkoda czas tracić!
— Anathema sit! — powtórzono do koła — Anathema...
Wtem dano znać, że wieczerza była gotową i wszyscy głośno wykrzykując, poszli zająć miejsca u stołu...
Kilka miesięcy upłynęło od owej wieczerzy pamiętnej, przy której hr. Augusta wyklęto i wyłączono ze spółeczeństwa.
Hrabianka Berta złotowłosa z rodzicami bawiła w Castellamare... Mówiono, że jakiś książę włoski starał się o nią. Zmieniona bardzo, była jeszcze dosyć piękną i dość bogatą, aby świetnem zamążpójściem pomścić się na hr. Auguście za to, iż jej śliczną, malutką rączkę odrzucił.
Dla hr. Wita żaden książę nawet nie mógł zastąpić tego człowieka, którego imię byłoby na wieki zatarło dorobkowiczowskie familii wspomnienia i mglistą jej przeszłość.
Nie była to już ta Berta półdziecinna, trzpioto-