Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

mogło. Grzeczni byli jak wielcy panowie a zimni, jakby się lękali, żeby ten ktoś, którego nazwisko obco im brzmiało, nie był niebezpiecznym natrętem.
Zwolna jednak lodowate przyjęcie — znużonych drogą bardzo zręcznie prowadzoną rozmową zaczęło w poufalsze przechodzić tony.
— Cóż tu hrabiów do nas sprowadza? — zapytał w końcu Toni — bo panowie tu rzadkimi gośćmi.
— A! — odparł koniarz — prawdę rzekłszy, Gucio nam pisał o polowaniu u siebie, chwalił się prawie... Chcieliśmy też raz zobaczyć Augustówkę i przekonać się, jaki ma szczególny powab dla niego — że się w niej zakopał.
— Należałoby go ztąd wyciągnąć — dodał drugi.
Toni z miną wielce znaczącą — milczał... Widocznie mówić o hr. Auguście trudno mu przychodziło.
Pan zna Gucia? — spytał koniarz.
— A tak! Miałem dawniej przyjemność spotykać go... — rzekł trochę skłopotany Toni. Odpowiedź zimna, dwuznaczna zrobiła wrażenie na hrabiach, którzy spojrzeli po sobie.
Zdawali się wahać, czy mają się rozpytywać dalej, ale przyczyna tego chłodu, z jakim Toni dał im odpowiedź, obudzała ciekawość.
Hrabia August — dodał po dość długiem milczeniu Toni — żyje tak odosobniony, zwłaszcza od niejakiego czasu — że my wszyscy w ogóle mało go bardzo mamy szczęścia widywać.
— Gucio jest trochę oryginał — rzekł koniarz — był takim zawsze. Ma gusta inne, świata nie lubi, ale przecież z kimś żyć musi.
Toni głową pokręcił.