Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Oba ci panowie, choć majątkowo i położeniem w społeczeństwie stali daleko niżej od hr. Augusta, choć umysłowo i moralnie nie dorastali go — przymiotami cenionemi u nas w towarzystwie daleko go prześcigali. Jeden z nich, namiętny gracz już przez to samo był popularnym, że nie patrzał nigdy, z kim siadał do stolika; drugi jako członek europejskiego sportu w domu też używał wielkiej sławy. Chlubiono się nim.
Zresztą byli to ludzie — widni — głośni, wpływowi w sferze swojej, bardzo wyłącznej ale wysokiej.
Witano ich z pewnem uszanowaniem, ale jako — swoich — jako wypróbowanych i należących do bractwa...
Z początku naturalnie rozmowa była obojętna, spytani o powód przybycia, powiedzieli, iż jadą Gucia odwiedzić i może zapolować u niego.
— Ale — rzekł zaraz koniarz... wcale niepokojące nas tu doszły wieści o Guciu. — Chcielibyśmy się objaśnić? Gucio się naraził?
Zenio zrobił minę wielce znaczącą, książę zagryzł wargi i cofnął się kilka kroków, inni milczeli. Toni dawał znaki, aby mówiono otwarcie.
Wejrzenia się zbiegły do Zenia, wzywano go, by za drugich się odezwał. Hrabia już się też do wystąpienia przygotowywał.
— My nie mamy sobie do wyrzucenia, rzekł, ażebyśmy chłodno przyjęli potomka tak wielkiego rodu i dziedzica tak pięknego imienia. Witaliśmy go otwartemi rękami i sercami... chcieliśmy w nim mieć podporę i wodza! Niestety, znaleźliśmy... nieprzyjaciela.