Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochany hrabio — rozśmiał się koniarz. — Idziesz za daleko. Nieprzyjacielem być nie może, mais il fait toujours à sa tête... Uparciuch jest! tak! tak! Ale serce złote! wierz mi, to się połata!
— Tak! tak, potwierdził drugi.
— Mówcie o co idzie!
Zenio rad był, że się mógł z wymową popisać i zajaśnieć jako obrońca zdrowych zasad. Puścił się więc w dosyć zagmatwany wykład potrzeb społeczeństwa, środków zaspokojenia ich, programu stowarzyszenia, który w obu hrabiach znalazł gorących popleczników.
Widząc się tak dobrze zrozumianym, ożywił się i z goryczą zaczął robić wyrzuty hrabiemu Augustowi, który tak fałszywie pojmował swe obowiązki itd. itd.
— Widzę, rzekł starszy z hrabiów — że się to zajątrzyło bardzo i że w czas przybywamy. Szczęśliwie się trafiło, żeśmy po drodze mogli o prawdziwym stanie rzeczy być uwiadomieni... Gucio da się skłonić do zgody... zobaczycie panowie... i wszystko będzie dobrze.
Karciarz widząc stolik, przysiadł się do niego, zaproponowano grę małą, wieczór zszedł najprzyjemniej.
Serca i usta otworzyły się, książę nawet milczenie przerwał, — hrabiowie dowiedzieli się mnóstwo szczegółów...
— Gdyby hr. August miał tę znajomość świata i ten polor a takt, co jego stryjowie — mówił Zenio —