Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wiele zważał, tak go szczęście własne obojętnym robiło na wszystko.
Mówił sam więcej niż stryjowie, którzy pół słówkami tylko się odzywali. Oznajmił im, że ślub miał się w wiejskim kościołku odbyć bardzo prywatnie, że wesela i gości nie chcieli oboje, ani też myśleli przedsiębrać podróży modnej po ślubie, którą za profanacyą najszczęśliwszych chwil życia wspólnego uważali.
Dawał im tylko dwa dni z teraźniejszym spoczynku, spodziewając się, że nazajutrz zechcą z nim odwiedzić jego narzeczoną. Wszystko to tak jakoś przychodziło niespodzianie, gromowo, szybko, że hrabiowie, przybici przyjść do siebie nie mogli z podziwienia.
Lecz — sprzeciwiać się, chcieć odwieść synowca ani mogli ani za dobre uważali. Sposępnieli oba, na co August nie zważał bardzo, bo się tego trochę spodziewał i był na gorsze przygotowany.
Hrabina matka przyjęła przybywających z oznakami jak najgorętszej uprzejmości. Oba byli nadto ludźmi wielkiego świata, do którego najgłówniejszych obowiązków zalicza się umieć ukrywać, co się czuje, i jasnem obliczem przyjmować nieuniknione, by nie zastosowali się do okoliczności.
Czuli się złapanymi, bo — któż wie — czy wcześnie zawiadomieni o małżeństwie które w ich przekonaniu mezaliansem było — nie byliby grzecznie uchylili się od asystowania przy niem...
Obiad, rozmowa — wpływ hrabinej matki, wesołość Augusta rozproszyły chmur trochę.