Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

Na chwilkę pozostawszy sami, hrabiowie spojrzeli sobie w oczy.
— A cóż? ładnie? — spytał karciarz.
Allons donc! — odparł starszy — co jest, to musi być ładnem! Fai sons bonne mine! Nie może być inaczej...
Hasło było dane.
Myśleli, co chcieli panowie stryjowie, lecz od tej chwili postanowili wszystko admirować i być tem, co się miało stać, uszczęśliwieni.
Późno wieczór po wieczerzy, gdy we trzech zostali w pokojach, do których ich odprowadził hr. August — śmielszy, starszy ze stryjów odważył się zdala napomknąć, iż coś słyszał o nieporozumieniu jakiemś, o zerwaniu stosunków i zapytał, coby to było.
Hr. August uśmiechnął się.
— Miałem sam mówić o tem — rzekł spokojnie. — Dla utrzymania dobrych w świecie stosunków uczciwy człowiek nie poświęca przekonań swoich.
Ci panowie, którzy mi dziś są nieprzyjaźni, żądają współuczestnictwa w pracy, w której ja ani w cel ani skuteczność nie mam wiary. Powiedziałem im to otwarcie i...
Drugi ze stryjów począł kazanie o potrzebie jedności, zgody, o zachowaniu rodzinie i imieniowi należnego stanowiska itp.
August uściskał go.
— Kochany stryju — rzekł — to sprawa moja. Wierzcie mi, gdyby możliwem było ustąpić, zrobiłbym to dla was — nie mogę, bo mi nie pozwala sumienie...
Nie szło tu wcale o pieniądz, bo tenbym dla miłego spokoju wyrzucił, ale ofiara z niego miałaby zna-