Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

szedł z twarzą dziwnie ułożoną, bo nie wiedział sam, czy smutnym się miał czy wesołym okazać.
Ale listu nie było komu odebrać, ani człowieka badać, bo hrabina matka i syn pogrążeni byli jeszcze w tem niemem osłupieniu, w jakie ich ta piorunowa wiadomość wprawiła.
Nie rychło podniosłszy oczy August zobaczył stojącego posłańca dworskiego, który przyszedł go w rękę pocałować a hrabinie do kolan się skłonił.
— Kiedyż się to stało? słabym głosem odezwał się hrabia August.
— Pozawczoraj wieczór, proszę jaśnie pana — wybąknął posłaniec. Nieboszczyk jaśnie pan powrócił z miasta i coś mu się zrobiło niedobrze. Doktór Winter chciał zaraz krew puścić, ale jaśnie pan nie dał. Aż tu po wieczerzy ruszyło go... i gdy Wintera ściągnęli a chciał krwi dobyć, już ani raz nie ciekła... Co robili... co wymyślali, nie było sposobu... Szlag taki, że Jezus, Marya nawet nie miał czasu powiedzieć!
Rozpłakał się trochę opowiadający, wszyscy milczeli.
— Pana rządcy Pawlickiego tylko co nie widać, bo miał jechać zaraz za mną...
Hr. August dał znak ręką, aby odszedł. Milczenie głuche panowało długo w ganku, przerywane tylko proboszczowskiem.
— Wola Boża!