Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.




W małej salce jadalnej najpierwszej restauracyi miasta, urządzonej z wielkim przepychem osobliwego smaku, zdawna już nie zebrało się towarzystwo dystyngowańsze nad to, które tu jednego dnia jesieni roku 187... po obiedzie wypoczywało. Chociaż znajdujący się tu panowie pomiędzy sobą nie używali przysługujących im tytułów, wiedziała służba cała, że nie było pomiędzy nimi ani jednego, który by nie miał co najmniej prawa do tytułu choćby barona, jak każdy szlachcic polski. Większość należała o jeden stopień wyżej do dziewięcioperłowych a na okrasę znajdowała się jedna mitra świętego państwa rzymskiego.
Być może, iż stan hipoteczny tych znakomitości prowincyi nie zupełnie odpowiadał świetności imion, lecz zaręczyć możemy, iż wszystkich ekwipaże, konie i służba nie robiła im wstydu.
Salon też, w którym po obiedzie paląc cygara spoczywali porozkładani na sofie i krzesłach w postawach jak najdogodniejszych trawieniu, świadczył, że się nie skompromitowali lada parafiańskiem jadłem.
Na stoliku kredensowym, począwszy od skorup wczesnych ostryg do wypróżnionych flaszek najlepszych firm i najsłynniejszych lat, wszystkie resztki dowodziły, iż obiad zadysponować umiano prawidłowie i spożyć go sumiennie.
A jednak nie było to żadne uroczyste przyjęcie ani głośnego imienia ani wielkiej zasługi, ani żadne