Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

rozwinięcia, dodało odwagi sztywnemu książątku, które szepnęło z mefistofelesowym uśmiechem:
— Jak dawniej od Tatarów tak dziś od napływającego... gminu... musimy ocalić społeczność.
Hrabia nie odpowiedział nic, spojrzał dziwnie, jadł dalej.
Ale my też tu, począł nie dający sobie odebrać słowa Zenio — bronimy się dzielnie, dzięki Bogu, stoimy kupą, murem, w żadne umizgi i koncesye owemu głupiemu duchowi wieku się nie wdajemy, i — jesteśmy powagą!!
Przekonasz się, szanowny hrabio, że rycersko stanowiska naszego bronimy!!
Zenio nacierał tak nie bez celu, chciał od razu wydobyć z przybyłego wyznanie wiary, lecz nie zbyt mu się udał ten argument ad hominem, bo hr. August wysłuchał go cierpliwie, spokojnie i — milczał...
Spodziewano się adhezyi wyraźnej z jego strony — milczenie objawiało, że — gość wiązać się nie chciał, nie będąc pewnym gatunku, po którym stąpał...
Zenio pomimo to rachował na potomka hetmanów iż musiał należeć do obozu, z którym (ile mu się zdawało) krew go i tradycye wiązały.
W niepewności, trochę niezręcznie, zbyt pospiesznie i bez przygotowania Zenio natarł nowym szturmem.
— Myśmy tu na obozy podzieleni, panie hrabio. Spodziewamy się w nim nowego wodza! Partya nasza...
— Partya! przerwał nareszcie August. Przyznam się panu, że ja z zasady do żadnego stronnictwa, obozu, partyi, zapisywać się nigdy nie myślę... Mówię to