Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! nie lękajcie się — rzekł hr. August — gdzie tylko w sprawie ogólnej iść będzie potrzeba ramię do ramienia — nie odstąpię, nie cofnę się...
Był to — ogólnik nie dosyć jeszcze jasny.
Toni chodził po pokoju z cygarem w ustach zadumany, słuchając rozmowy i z ukosa spoglądając na Zenia, którego natarczywości nie pochwalał. Bercik nie czuł się ani w usposobieniu ni w prawie mięszania się do rozpraw; na pustogłowego hr. Sławka spadał obowiązek dopomagania Zeniowi.
Nie grzeszył on zbytniem rozwinięciem władz umysłowych, ale miał też rzeczy pochwytanych zapasy na potrzebę codziennną.
Z pewną poufałością, do której go dawniejsza znajomość upoważniała, schylił się do ucha hr. Augustowi i szepnął mu coś, na co uchyleniem głowy przyzwalającem odpowiedział.
Szczęściem dla wszystkich, gdy rozmowa stać się mogła draźliwą a przykrą dla gościa, otwarły się drzwi szeroko i mężczyzna z głową siwą, krótko postrzyżoną, wąsikami wyszwarcowanemi, nastawionemi do góry, twarzą wesołą, postawą żołnierską — stary a tak rzeźwy, iżby mu wielu młodych nie sprostało — wszedł do pokoju.
Był to pułkownik Samulski, który długi czas po świecie wojował, obywatel bardzo majętny a przez matkę hrabiego, ciotecznie rodzoną siostrę swą z nim spokrewniony. Nie zbywało mu i na innych świetnych koligacyach, w społeczeństwie zajmował miejsce wybitne.
Pułkownik wszedłszy, jakby tu szukał tylko hr.