Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

August głową potwierdzał.
— Od pana hetmana, słynnego ich przodka, takiemi oni byli i spodziewam się, że nimi zostaną, a — chcecie, abym wam przypomniał, co hetman robił?
Zenio, którego już draźnił obrót, jaki rozmowa przybrała, a przeczuwał, że pułkownik gotów ją jeszcze uczynić nieprzyjemniejszą, wdział prędko jednę rękawiczkę, chwycił kapelusz i zabrał się do wyjścia. Toni był już do tego dawniej przygotowanym, Bercik wprzódy jeszcze wymknął się po cichu, Sławek nie widział potrzeby dosiadywać dłużej.
Wyjście to nagłe i gromadne miało pozór pewnego rodzaju protestacyi, która na usta pułkownika uśmiech politowania wywołała.
Sans rancune! — odezwał się, rękę podając Sławkowi, który dotknął jej z lekka.
Hr. August z pułkownikiem pozostali sami, Samulski za wychodzącymi popatrzał długo, westchnął ciężko.
— Nie chciałbym ci, mój Guciu, na wstępie odebrać smaku od naszego towarzystwa — rzekł — ale gdy patrzę na tych ludzi, co tu teraz rej wodzą, co się mianują koryfeuszami, reprezentują kwiat i śmietankę... a przypomnę sobie jacy dawniej bywali... serce mi się ściska okrutnie...
Widziałeś ich — to dosyć!
Lalki są z głowy pustemi, z sercami zeschłemi, a gdybyż choć kieszenie, w imię których panować chcą, pełne mieli!!
Ale i to — blichtr! Nadęte to, próżne, dumne, dziecinne.