Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wujaszku kochany! za ostro! — rozśmiał się hrabia.
— Wcale nie! Jestem jeszcze pobłażającym — kończył Samulski. O nicości ich ty jeszcze wyobrażenia nie masz.
Uśmiechnął się.
— Zenio — przerwał hrabia — zdał mi się poważnym i pewnych stałych zasad człowiekiem. Zawsze to poszanowania jest godnem.
— Poczciwy Zenio — mówił pułkownik. — Aleć to przecie znana szejne katarynka, która śpiewa tę piosnkę, jaką jej włożono we środek. Myśli własnej, poczciwiec, w życiu nigdy nie urodził. Sławka też posądzić niepodobna, aby rozumiał, w co wierzy i dokąd idzie. U niego zasady są sprawą de tenue. Ładnie mu z niemi i wygodnie, więc je nosi.
August nie podzielający może surowych opinij wuja, spoważniał trochę.
— Wujaszek jesteś bez litości — rzekł. — Trzeba być pobłażającym i wyrozumiałym.
— Mój drogi, wierz mi — odparł pułkownik — nie potępiam ich, bo Bogu są winni ducha. Ale cóż za smutny dowód ubóstwa naszej społeczności, gdy takich sobie wodzów dobiera!!
Spuścił głowę.
— Czy myślicie zamieszkać tu w Augustówce? — spytał.
Hrabia ku drzwiom się obejrzał.
— Nie wiem, rzekł poważnie. — Zamiarem moim jest pozostać tam, gdzie znajdę najwłaściwsze dla mnie pole działania, gdzie większość ludzi, z którymi się związać muszę, okaże się najsympatyczniejszą.