Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

ta istota oranżeryjna, wybujała, sztuczna jakaś, którejby przyklaskiwał z całego serca na teatrze — i unosił się nad nią — ani na chwilę nawet nie pociągnęła go ku sobie sympatyczniejszem uczuciem. Hrabia Sławek ku końcowi wieczoru zapytał go cicho, jak mu się podobała.
— Urocza jest! czarodziejka! cudowna! — odparł hrabia August. — Piękniejszego cacka nie widziałem w życiu — ale jakże strach pomyśleć o tem, że ją los na próbę, na cierpienie wystawić może!
— Dla niej los nawet łaskawym być musi! — odparł Sławek.
Po tym balu parę razy jeszcze spotkał się August z czarodziejką, która zawsze nań była łaskawą bardzo — lecz spodziewane zajęcie się, zakochanie, oszalenie nie nastąpiło wcale, lub na jaw przynajmniej nie wyszło.
Nie rozpaczano, że przy bliższem poznaniu się przyjść ono musi, bo złotowłosej Bercie nic się w świecie oprzeć nie mogło.
Z niezmierną zręcznością nie chcąc się zdradzić z tem, co było najgorętszem ich życzeniem, rodzice Berty obmyślali, jakby nieznacznie mogli ściągnąć hrabiego do siebie. Przestrzeń mil kilku dzieliła Pomianów od Augustówki. Hrabia Wit, ojciec panny, dawał czasem wielkie polowania: zapraszano na nie choć trochę dalszego sąsiada; przybywał chętnie, bawił się doskonale, admirował śliczną pannę, lecz zbliżyć się do niej nie okazywał najmniejszej ochoty...