Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

Pułkownik śmiał się i szydził.
— Nie ma nic dziwnego — rzekł — że zmyślają takie androny, bo im idzie o Gucia! Panika ogromna, ażeby się nie ożenił z szlachcianką, gdy tyle hrabianek na niego czeka.
— Bardzo życzę sobie, ażeby się Gucio ożenił, odparła hrabina, ale pierwszym warunkiem, aby sobie wybrał żonę, i pokochał... Nie ma potrzeby na nic się oglądać, imię jego nowego blasku nie wymaga, majątek nie potrzebuje posagu, tylko on dla siebie szczęścia.
— A że o to trudno jest — westchnął August — ja się wcale z wyborem spieszyć nie myślę.
Pułkownik, obróciwszy w żart to wszystko a niechcąc się mięszać w sprawy matrymonialne, zagadał o czem innem.
Skutkiem plotki, którą tu przywiózł, było tylko, że stosunki z Szelchowem stały się niemal ściślejsze jeszcze. Hrabina matka lękała się, żeby słuch o tej potwarzy nie doszedł do Szamotulskich i nie oddalił ich od nich.
Nawykła była do towarzystwa dwóch tych pań, które kochała, drżała na myśl, aby się ta przyjaźń nie rozerwała.
W pierwszych dniach po bytności pułkownika mowa była kilka razy o tem jeszcze, później wrażenie się zatarło. Zapomniano o niegodziwej potwarzy.
Zbliżał się tymczasem dzień naznaczony na owo polowanie z tańcami u Toniego.
Oboje państwo przybyli jak najusilniej zapraszać hrabinę i syna jej, zaręczając, iż za największy