wunówna czegoż może lepszego warta, panie kochanku, niż takiego przybłędy? Aleś mi się spisał!
— Ale ja mości książę, wcale się w to nie wdawałem! rzekł Zabłocki.
— Nie juściby też Krzyski miał zuchwalstwo sam oczy podnieść na nią, gdybyś asindziej prochu na panewkę mu nie podsypał, panie kochanku. Kto aści o to prosił?
— Ale mości książę?
— Ale nie kłamże, panie kochanku, boś ty to sprawił, przerwał Radziwiłł. Gdzieżeś miał oczy i zastanowienie, tego murzyna prowadzić do Ciwunównej Zoryny, która przecież...
Książę aż sapał, postrzegł Zabłocki, że bodaj w nim pamięć dawnych amorów, o których mówiono, nie wygasła.
Pomyślał też, iż się książę obraził samem przypuszczeniem, żeby taki drab sięgnął po rączkę, którą on ze smakiem niegdy całował. Widząc to Zabłocki, postanowił się wywinąć bądź co bądź. Ruszył ramionami i z tą surową, zakwaszoną miną jaką zawsze miał, przerwał księciu.
— Prawdziwie nie wiem, kto księciu Jegomości mógł taką bajkę spleść, ale ja przecież w swaty i dziewosłąby się nie bawię. To nie moja rzecz, to Wojnarowicza departament, proszę mnie daremnie nie krzywdzić.
— Waćpan sądziłeś może, iż mi, panie kochanku, zrobisz przysługę wielką; żem narzekał na tego natręta Krzyskiego, więc go ożenić z Piskulską i w świat wyprawić. Aleś ruszył konceptem.
— Mości książę, ja ani konceptem, ani niczem nie ruszałem, rzekł Zabłocki, proszę mnie niewinnie nie oskarżać.
— No, to któż to zrobił! proszę! kto! pytam kto, panie kochanku! zawołał książę.
— Albo ja wiem!
— Zawołaj Wojnarowicza, panie kochanku, będę sądził.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.