Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Przytem jeszcze był impetyk i werydyk jak rzadko, księcia kochał bardzo, nawet mu życie uratował na polowaniu, gdy go o włos niedźwiedź nie rozszarpał, ale mimo największej czci i przyjaźni dla Radziwiłła rzadko rozmowa między niemi skończyła się bez kłótni. Wojnarowicz stał we dworku na miasteczku. Zabłocki pobiegł do niego i zastał gdy mu cyrulik głowę podgalał.
— Dzień dobry.
— A co tam?
— Książę prosi, a pilno.
— No, juści nie pójdę nie skończywszy operacji, a co tam za sprawa?
— Nie wiem.
— Mów no mów, cyrulik wie pewnie tyle co i my, sekretu dla niego niema.
— E! to tam coś idzie o pannę Piskulskę, rzekł Zabłocki, niewiem co się stało temu cyganowi Krzyskiemu, że pono do niej cholewki smali, księciu to nie wsmak. Posądził, żem ja go ze smyczy spuścił, a jam na waćpana złożył, że chyba wy, bo ja się w swatanie nie wdaję.
Wojnarowicz tak się śmiać zaczął, że cyrulik brzytwę odjąć musiał aby mu ucha nie uciąć.
— Dobryś, rzekł, dobryś; jak bieda to na Wojnarowicza, ale, mosanie chociażem ja skory do kojarzenia małżeństw, o podobnych nie śni mi się. Panna Piskulska już dobrze zasuszona, Krzyski też nie młody, para niedobrana i na licho się to zdało.
— Książę też gniewa się.
— To się znowu nie ma czego gniewać. A no czekaj, niech się kosowica skończy, pójdziemy.
Spojrzał na cyrulika i dał sobie spokojnie łba dogolić, potem umywszy się, ubrawszy, poszli na zamek razem, książę aż przez okno z niecierpliwości wyglądał. Wojnarowicz jakby naumyślnie powoli się ciągnął. W progu spotkali się z księciem, Wojnarowicz jakby na umyślnie wdział na się albeński mundur przyjacielski.