Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz, widzisz, Wojnarowicz, szatan cię spokusił czy co? począł książę, po co ci znowu swaty i jeszcze takie nie sprzęgłe? panie kochanku.
— Jakie swaty? co za swaty? powoli począł obwiniony, o Bożym świecie niewiem.
— A no, Krzyski się do panny Zoryny zaleca, panie kochanku.
— A mnie co do tego? spytał Wojnarowicz.
— Któż mu to poddmuchnął?
— Albo ja wiem...
— Dosyć, że między wami, panie kochanku, siekierka zginęła, westchnął książę łamiąc ręce. Sam powiedz Wojnarowicz, jest w tem najmniejszy sens? panna wychowana do świata, a to bodaj czy nie cygan wypoliturowany.
Mości książę, odparł Wojnarowicz sensu nie ma to pewna, ale nie zawsze szczęście bywa z sensem, i sens w szczęściu. A jeśli serce zagadało?
Chyba kieszeń, panie kochanku! rzekł książę, to przechera jest ten Krzyski, ja go nie lubię, a pannę Zorynę szacuję.
— Za pozwoleniem, cóż się tedy stało? czy się oświadczył? spytał Wojnarowicz...
— Nie.
— Czy co spłatał?
— Ale nie.
— O cóż więc idzie? bo dalipan nie rozumiem, zawołał przybyły, księciu się bodaj co przyśniło.
— Cały wieczór w nią patrzał jak w tęczę, a u kolacji stał za jej krzesłem.
Wojnarowicz splunął.
— Mości książę, odezwał się, ja codzień na księżyc patrzę, kiedy tylko jest na niebie, a przecie nikt mnie nie posądza, żebym się z nim chciał żenić. Zresztą, za pozwoleniem: a gdyby panna Piskulska tego samego chciała?
— Toby zwarjowała chyba, panie kochanku, odparł książę.