Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

chym a razem tak uspokojonym nie widział. Spozierałem nań z ciekawością wielką i przekonałem się, że był człowiek wytrawny, który sobie radzić umiał. Przychodziło mi nawet na myśl, iż go już pewnie zagodzić musiano, alem się mylił, bo od wczorajszego dnia nic nie zaszło nowego. Panna Ciwunówna była też przy stole i w bardzo wesołym humorze, nie patrzała niby na swojego adoratora ale go widziała dobrze i czuć było, iż między tem państwem panuje jak najlepsze porozumienie. Przyznaję się do grzesznej ciekawości, iż gdym zobaczył ich idących do drugiej sali, stanąłem tak, bym rozmowy podsłuchać mógł. Nie będę się taił ani tłomaczył się, iż to w interesie księcia czyniłem, bom folgował też własnej mej słabości. Szeptali zrazu po cichu z sobą coś, że dosłyszeć nie było podobna; potem Krzyski rzekł:
— Nie kłamię.
— Ale mi asandziej prawdy nie mówisz całej, odezwała się Ciwunówna do niego — ja zaś należę do tych osób co i niewielkiem zadowolić się umieją, ale fałszu nie cierpię. Mówże mi waćpan całą prawdę o sobie, bom ją wiedzieć powinna.
— Proszę pytać — daję słowo szlacheckie, że nie skłamię — rzekł Krzyski.
— Gdzieś się waćpan rodził i czy to prawda, że z tamtych Krzyskich pochodzisz... jak mówiłeś księciu?
Szlachcic milczał.
— Żem Krzyski, toć metrykę składam, i żem urodzony w niej stoi... przecie nieszlachectwa mi nikt zadać nie może... a żem we Lwowie w bursy pauprem był, toć nie krzywda...
— Familją waćpan masz?
— Wymarła.
— Wszyscy?
Krzyski milczał.
— Mów że mi pan prawdę.
— Tak jak wszyscy... jedna mi tam siostra została, która nie zawadzi nikomu... alem się ja jej wyrzekł, bo za mieszczucha Tyczaka poszła.