Ex tuis donis tibi offerimus...[1]
Było, nie można powiedzieć, gustownie i szykownie i w porę... Książę się odwrócił do Puzyny i szepcze mu. — Za serce mnie szelmy wzięli! — Niema co! panie kochanku... trzeba im Wulkę Zagrzebską oddać.
Tak tedy pierwsze owe odwiedziny książęce uczyniły państwu Krzyskim piękny do Tyszowa addytament — a tak zręcznie się do tego wzięli, iż ich jeszcze książę wojewoda prosić musiał, aby od niego przyjąć raczyli.
Tu już wszyscy poznali po trosze, iż bodaj ów Krzyski, którego wszyscy tak lekko szacowali, lepszy miał rozum niż drudzy i sprawy swe cale niczego prowadzić umiał. A no nie dosyć na tem.
W jesieni trafiło się wesele panny owej Sieniemianki, Różyczki, która się potrafiła wydać za bardzo bogatego człeka, nie młodego już, wdowca w dodatku i ospowatego, jakby go kto grochem postrzelił. Gdyśmy ją prześladowali, odpowiadała — a co mi po gładkim, kiedy goły? Mąż aby trochę od djabła przystojniejszy, to mam dosyć.
Tak tedy szła za mąż, książę wesele sprawił, i był rad jakoś a wesół jak go już dawno nie widziano. Posłał dworskiego z zaproszeniem do Krzyskich, aby też przybyli na dziewiczy wieczór, a Zoryna służyła za drugą matkę pannie młodej. Wystąpił i pan Krzyski, cale inaczej niż dawniej. Czy mu całą znać garderobę poprzerabiano, ale znaku nie było owych pstrocizn króremi się okrywał. Wyglądał bardzo poważnie, utył... zmężniał — słowem szło mu widać jak pączkowi w maśle. I książę mu niechęci dawnej nie okazywał, — acz powiedzieć, że go lubił — nie można było...
To wesele póki życia pamiętać będę chyba, bo pocieszniejszego a śmieszniejszego i z większym humorem odprawianego — nie widziałem.
Panna młoda, pan młody, druchny, druhowie, czysto poszaleli. My też. Najmniej pono szczęście widać było na twarzy pana młodego, który znać dopiero
- ↑ Parafraza maksymy: „Deus de Tuis Donis Tibi Offerimus“ (Tobie Boże z Twoich darów ofiarujemy).