Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

Malunicze, co tam gdzieś jakimś bokiem do Tyszowa przylegają? panie kochanku.
— One nie przylegają do Tyszowa, odezwał się Bogusławski, o ile się mnie zdaje...
— No, to do Wulki...
— Może, i to chyba gdzie klinami...
— A cóż to warto? panie kochanku?
— Chat przeszło dwadzieścia, las piękny, pastwiska przednie, pono i bobrowe góry... wioska doskonała...
Wieczorem wojewoda przysiadł się do pani Krzyskiej, ta jak się zdaje o Bożym świecie nie wiedziała. Pyta jej.
— Coś tam asieczka słyszę ze swoją holendernią sobie rady nie możesz dać? panie kochanku...
— Zkądże to w. ks. mość, wiesz, — spytała śmiejąc się piękna Zoryna.
— Ja to mam swych szpiegów, panie kochanku... pono śmietanki w Tyszowie dobrej braknie?
Pani Krzyska śmiać się zaczęła...
— A tu na złość słyszę, w Maluniczach... bydełko jak oblane...
— Ale któż to księciu o takich szczegółach donosi? Że to przy innych kłopotach może księcia zajmować, to już dowód osobliwej na nas łaski, za którą nie wiem jak dziękować, rzekła pani Krzyska.
— Ale czy to w istocie tak asindźkę martwi i kłopocze? panie kochanku? zapytał wojewoda, bo jabym rad żebyś już była szczęśliwą i żeby ci tylko chyba ptasiego mleka brakło...
Pani Krzyska spojrzała z wdzięcznością na księcia nie odpowiadając ino wzrokiem a uśmiechem... Znać go te oczy za serce chwyciły... i rzekł śmiejąc się...
— Moja dobrodziejko, ja wam Malunicze do Tyszowa dam, panie kochanku, niech już kiedy stało na mięso i na sos dobry stanie... a tobyście nigdy nie mieli porządnego gospodarstwa...
Rozczulona tą dobrocią wojewody pani Zoryna,