Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Słońce paliło ogniem, musiałem pod cyprysami szukać przed niem schronienia, i oparłszy głowę o ręce, pozostałem chwilę w jakiemś odrętwieniu sennem, rozkosznem, upajającem: boleść moja przechodziła w szał weselny.
Nagle śmiechy i rozmowa, której wybuchy wiatr ku mnie przynosił, obudziły mnie z marzenia: podniosłem głowę, i ujrzałem przed sobą hrabinę stokroć piękniejszą niż kiedy, w towarzystwie nieznajomego mi mężczyzny, jadącą konno od willi ku miastu. Byli sami, szczęśliwi, a z oczów ich poznać było łatwo, że mówili o tem, co mnie najwięcej boleć mogło. Czarne jej źrenice wlepione w pięknego jeźdźca, który jej towarzyszył, słodko, z wyrazem uczucia, za którego szczerość przysiądz było potrzeba, patrzyły nań z natężeniem. Domyśliłem się, że ta nowa zabawka hrabiny dopiero ją zajmować zaczynała, że była w pierwszym perjodzie rozkochania, gdy jeszcze cały zasób swych wdzięków, zalotności, dowcipu, roztaczała przed oczyma zdumionego towarzysza, który zdawał się oczarowany, przelękły i rozentuzjazmowany.
Signor Conte, Włoch, jakem później dowiedział się, który z nią jechał, poglądał na to bóstwo, niedowierzając oczom swoim, nie śmiejąc szczęścia, jakie go spotkało, mierzyć, i bojąc się by mu z przed oczu jak mgła się nie rozwiało. Był to niewolnik podbity i związany.
Hrabina jechała z tej strony właśnie, z której ja siedziałem. Koń jej postrzegłszy mnie, wzdrygnął się i oznajmił, że tam coś było pod cyprysem: inaczej nie byłaby mnie dojrzała może, tak serdecznie uśmiechała się do swego towarzysza. Z krzykiem chwyciła lice i odwróciła się ku mnie; oko jej spotkało się z mojem wejrzeniem, bladość okryła twarz: podniosła głowę dumnie, i surowo tylko mijając spojrzała na tego, którego Signor Conte jak żebraka, jak włóczęgę klął w swoim języku.
Chociaż przekonany jestem, że poznać mię musiała, drgnęła tylko nieznacznie, i nie rzekłszy słowa,