zerwie: zawsze teatr lubiłem bardzo. Najprzód na scenie świat lepszy, kobiety bielsze, mężczyźni wymowniejsi, miłość żywsza, i we dwie godziny największemu utrapieniu koniec: to zawsze wygodniej niż u nas. Powtóre, gdyby nie na scenę, ale na widzów patrzeć: co twarzy, co ślicznych idealnych postaci, na których tak wygodnie uczepić marzenie, przypiąć im skrzydła anioła, i serce w piersi włożyć dyamentowe!
— Chodźmy! chodźmy, najchętniej, — zawołałem, — byle gorąco ci nie szkodziło, jestem na usługi.
Wyszliśmy. W wielkim teatrze grano operę, nie wiedziałem nawet jaką, bom z rana afiszu nie czytał, ale mi to było wszystko jedno, byle Wojtka rozerwać. Sala była napełniona i po tem poznałem, domyślałem się „Halki“. Jeden ten raz w życiu nie rad jej byłem.
Smutna to historja, a z odpowiednią muzyką, pełną rzewności głębokiej płynąc do serca, porusza, zostawia wrażenie wielkie, jakby przecierpianej rozkosznej boleści.
Wojtek już od poloneza miał łzy w oczach, ale z innej przyczyny: przeszłość stanęła przed nim żywa ze szklanką w ręku, jak mówił, gdy wcale inaczej widzieć by ją był pragnął.
Śpiew Halki za sceną wzruszył go jeszcze więcej: postrzegłem jak pobladł i konwulsyjnie pochwycił za krzesło. Domyśliłem się, że imię Halki przywieść mu na pamięć musiało tę cichą a nieszczęśliwą istotę, której się wypłacił obojętnością zimną. Ale nagle, jakby siłą magnetyczną porwany, wzrok jego, który błądził z roztargnieniem po sali, padł na bliską nas lożę parterową, i utkwił w niej osłupiały. Obejrzałem się mimowolnie, a choć mi nikt nic nie mówił, przeczuciem odgadłem hrabinę; wejrzenie na Wojtka powiedziało mi to wyraźniej, niż jej piękność i urok, któremi jaśniała.
Skromnie, ale z niezmiernem staraniem ubrana, nieznajoma czarnooka siedziała niedbale przypatrując
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.