Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

cie serca, które mnie już o niebezpieczeństwie ostrzedz było powinno. Przypisywałem to jednak tylko światu nowemu dla mnie, w którym się znajdowałem.
W chwili, gdyśmy wchodzili do salonu, na progu ujrzałem wymykającego się zeń, dobrze mi znanego doktora Ferreti, Włocha nazwiskiem tylko i trochę twarzą, najpiękniejszego mężczyznę, jakiego mi się kiedy widzieć trafiło, sławnego ze swych w wielkim świecie podbojów sercowych i śmiałości w obejściu z kobietami, który właśnie żegnał panią domu jeszcze dla nas zakrytą, z miną tak pomięszaną i zbiedzoną, żem już nie wiedział co myśleć.
Głos jej dźwięczny, srebrny, śmiały, niezmiernie pociągający i dziewiczego dźwięku, istny głos czarownicy-syreny, poprzedził widok oblicza, które się jeszcze we mgle salonu chowało. I o ile Ferreti był zmięszany i zbity, o tyle głos ten znowu wesół się zdawał i swobodny, jakby opiewał już odniesione zwycięztwo.
— Ale pamiętajże doktorze, — mówiła hrabina, — jutro o dziesiątej potrzebuję cię, proszę, czekam, nie zapominaj!
Doktór mruknął coś tylko i co najprędzej wyniósł się za drzwi, zapewne abyśmy nie dostrzegli pomięszania na jego twarzy.
Mój przewodnik wszedł pierwszy, i ten sam głos, nie zmieniając wszakże wyrazu ni siły, począł go tak serdecznie witać, jak przed chwilą żegnał odchodzącego.
— A! jakżem pana widzieć pragnęła! Otóż to, co się zowie przyjaciół dobrych, starych swoich zapominać przyjaciół! Dwa dni! całe dwa dni! Doprawdy, to zasługuje na gniew, na karę nawet!
Wchodziłem właśnie na te słowa. Sędzia już musiał coś powiedzieć o mnie, hrabina umilkła, a oczy moje w półcieniach salonu, ujrzały zarysowującą się jej postać, która powoli, jak zjawisko jakie, wychodziła z mroków i stawała coraz wyraźniejszą.
Mamże ci ją opisywać? czyż nie zgadniesz, jaką była ta dziwna i niezrównana istota? Wyobraź sobie