W mieście takie tłumy odwiedzały dom ich, taka była mnogość coraz świeżych czcicieli, że mnie musiano zostawić na potem. Dziwiłem się nieco tej łatwości w zawiązywaniu stosunków, i posuwaniu ich tak daleko, bo prawie do poufałości z ludźmi, którzy nie bardzo na to zasługiwali, i nie mogłem się nawet powstrzymać, bym o tem nie szepnął sędziemu. Poczciwy stary spojrzał na mnie bystro, westchnął ciężko i rzekł żywo:
— Ale nie obwiniaj-że jej; cóż chcesz od tej biednej kobiety: ją to bawi! Nie posądzaj o płochość; przecież czemś zająć się musi, zabałamucić, a temu żywemu umysłowi potrzeba jakiegoś pokarmu!
— To prawda, — rzekłem — jednakże wybór często nie ciekawy!
— Właśnie to dowodzi, że w tem nic nie ma, prócz potrzeby rozrywki. Przerzuca ludźmi, jak przerzuca coraz nowemi książkami i nutami.
Postrzegłem, że sędzia wierny swojej czci dla niej, tłumaczył ją gorąco, ale jednak znać było, że w sercu to co ja czuł i myślał; dodał bowiem zaraz:
— Przypuśćmy, że to jest słabość: można jej to darować; ale wierz mi, że nie jest płochą... U niej to czysto psychologiczne badanie.
Zamilkłem, bo niedosyć znałem Laurę, żebym ją mógł sądzić, tem bardziej potępić; przykro mi było tylko, że ten skrzydlaty mój ideał tak się zniżał, co chwila zbierając po ziemi muszki i pajączki.
To co ją otaczało, w czem żyła i czem się żyć, zdawała, tak było niższem od niej, żem pojąć nie mógł, jak ją to zajmowało. Tłum zwykły składał się z ufryzowanej młodzieży, która ją otaczała rojem, ze starych kawalerów, przesadzone hymny śpiewających na jej chwałę, z ludzi po większej części znanych tylko z łatwej admiracji dla kobiet i nazbyt łatwego serca. Zresztą, taka tam była mieszanina na dworze najjaśniejszej pani naszej, tak różnorodne zbiorowiska artystów i pseudoartystów, pół-poetów, ćwierć-filozofów i niby znakomitości lichej próby, żem sobie wytłu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.